Początek końca
zaloguj
Na budowie znów był prawie 2-tygodniowy przestój z powodu problemów rodzinnych jednego z budowlańców. Takie jest życie.
Ale za to w międzyczasie Inwestor wraz z bratem ogrodzili działeczkę, ponieważ (jak niektórzy już wiedzą z poprzedniego wpisu) zapowiedział się nam PINB z kontrolą. A mieliśmy kiedyś cichą nadzieję, że jednak nie będziemy musieli stawiać ogrodzenia tymczasowego. Byliśmy w błędzie. Ale za to ogrodzenie pierwsza klasa! I w dodatku z przesuwną bramą! ;) Postarali się chłopaki!
W międzyczasie ściągnięte zostały również szalunki wewnątrz domu, odkrywając absolutnie przepiękny (w niektórych miejscach) sufit. Po prostu love it! <3
Deski, które zostały użyte na budowie po raz drugi, pozostawiły odciśniętą przepiękną strukturę drewna na betonie. Normalnie nie mogłam się napatrzeć, jak to zobaczyłam. A w jednym miejscu odbił się nawet numer osi zapisany sprayem na desce podczas tyczenia fundamentów. Ach, ta fizyka ;) Zaszła dyfuzja, czyli samoistne mieszanie się cząsteczek 2-óch lub więcej substancji. Błędnie uważa się, że dyfuzja zachodzi tylko w gazach (perfumy i powietrze) oraz w cieczach (liście herbaty i wrzątek, bez mieszania łyżeczką). Dyfuzja zachodzi również pomiędzy cząsteczkami dwóch ciał stałych, ale jest to trudne do zaobserwowania, gdyż wymiana cząsteczek między ciałami stałymi trwa baaardzo długo, zazwyczaj kilkanaście lat (tu troszkę pomógł fakt, że beton przez pewien czas był płynem).
I taki oto dialog na tę okoliczność:
„B: Choć. Wracamy do domu.
Ja: Poczekaj. Idę się jeszcze napatrzeć na sufity.
Budowlańcy (wszyscy 3-ej ze wzrokiem wpatrzonym we mnie): ???
Ja: No co? Piękne są. Pięknie wygląda ta struktura drewna odbita w betonie.
Budowlaniec 1: Co?
Budowlaniec 2 (z żartem w głosie): To może takie zostawicie, hehe…
Ja: Taki jest plan. Tylko muszę się zastanowić, gdzie je zostawię.
Budowlańcy (wszyscy 3-ej ze wzrokiem wpatrzonym we mnie): ???”
Chwilę później w samochodzie:
„Ja: Nasi budowlańcy chyba nie czują tego co ja do betonu… Chyba za dużo pracują…
B: No raczej. Dziwisz się?”
Ha! I nawet Inwestorka wyszła na górę! A to nie było takie proste po drabinie, która ma szczebelki w odległościach dla chłopa o wzroście 2 metry i dziwnie się wyginającej, bo budowlańcy zrobili ją na poczekaniu na samym początku budowy i w międzyczasie się im pionowa deska (nie wiem jak ją nazwać) złamała i jest prowizorycznie naprawiona. Nigdy więcej. Chyba...
A jak już wrócili budowlańcy i wzięli się do roboty, to w piąteczek, czyli 20.10.2017 r., pozostawili budowę w takim stanie:
"B: Jedziesz ze mną do Casto?
Ja: A po co chcesz jechać do Casto?
B (szeptem): Po płaskowniki, kilof i grabie.
Ja (szeptem): A po co nam to?
B (szeptem): Będziemy zakopywać trupy.
Ja (szeptem): A kto Ci podpadł?
B (szeptem): Sąsiedzi."
Dawno temu Pani architekt adaptująca nasz projekt uświadomiła nas, że zgodnie ze sporządzoną mapą do celów projektowych budynek gospodarczy sąsiadów z tyłu działki jest posadowiony na niewielkim skrawku naszej działki. Sami nie zwróciliśmy na to uwagi, mimo że mieliśmy tę mapę milion razy w rękach. Nie zwróciliśmy też uwagi, ponieważ na dużo większych mapach z Wydziału geodezji i kartografii owy budynek stał w granicach działki sąsiadów. A ponieważ owi sąsiedzi to tzw. twardy orzech do zgryzienia, nie obyło się bez pomocy radcy prawnego, ponieważ Państwo sąsiedzi nie chcieli rozmawiać z nami na ten i inne tematy. Ostatecznie, po interwencji geodety w Wydziale i zaktualizowaniu map w Urzędzie (bo sami się nie kwapili do wykonania aktualizacji), złożyliśmy wniosek do Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego z prośbą o kontrolę. Teraz czekamy na pismo z wynikami tej kontroli. A sąsiadów naszych tak rozzłościł fakt dochodzenia przez nas praw do gruntu, że w rewanżu nasłali na naszą budowę PINB oraz elektrownię (bo podobno kradniemy prąd (hahaha) innemu sąsiadowi, który nam go “użycza w ramach pomocy sąsiedzkiej”). Nie połapali się chyba jeszcze, że 2-gi sąsiad “użycza” nam wodę i można by było nasłać wodociągi na kontrolę.
Nawiasem mówiąc wszyscy sąsiedzi, mniej lub bardziej oddaleni, mieli już do czynienia z owymi sąsiadami i wszyscy mają ich po przysłowiowe dziurki w nosie. A my? No cóż. W najbliższym czasie nie będziemy się nudzić, a potem odgrodzimy się od nich murem na 2,20 m wysokim (na tyle pozwalają przepisy).
A póki co Inwestor musiał przygotować budowę na wizytę PINB, czyli ją ogrodzić i ogarnąć z kierownikiem budowy wszystkie papiery i… kupić sobie kask. Bo bez “kakakasku” na budowę, i to w dodatku z inspektorem PINB, wchodzić nie wolno. Ale zawsze można próbować, tylko że ta próba może, choć nie musi, skończyć się otrzymaniem mandatu. A' propos kasku. Wiecie, że kaski mają daty ważności?! Wow! Mąż się ze mną podzielił taką wiedzą tajemną, że od spodu na daszku (i na dołączonej etykiecie) znajduje się data produkcji i od tej daty kask może być eksploatowany przez … uwaga… 5 lat. Kaski mają również różne kolory, bynajmniej nie ku uciesze nas - kobiet, a każdy kolor jest przypisany do innej grupy zawodowej.
Inspektorzy PINB chodzą w białych. I taki oto dialog na tę okoliczność:
"B (niby w eter, gdzieś pomiędzy CSI a fb): Jaki ja mam sobie ten kask kupić?
Ja: Biały.
B (zmarszczył czoło): …
Ja: No przecież masz tytuł inżyniera.
B: No tak. W specjalności Geotechnika i budownictwo podziemne, więc nawet pasuje.
Ja: Niech wiedzą, że mogą rozmawiać jak równy z równym."
Natomiast z różowym kaskiem jest tak jak z ukochanym psem, który ma jedno oko brązowe a drugie niebieskie. No nadal nasz pies, ale jakoś tak dziwnie patrzy… [Moje bardzo subiektywne zdanie na temat różowego kasku. Przepraszam, jeśli kogoś uraziłam.]
Na poprawę humoru dla strudzonych w bojach Inwestorów:
Inwestor stresował się bardzo kontrolą PINB, bo tylko on został na placu boju. Kierownik budowy od razu powiedział, że go nie będzie (ale jakby coś się działo to przyjedzie do 30 min.), a budowlańcy kazali zadzwonić jak nadzór już sobie pojedzie. Nawet żona Inwestora (która wcześniej wzięła sobie urlop na tę okoliczność) ostatecznie poszła do lekarza, bo tylko taki termin był wolny. A do tego wszystkiego Inwestor był po nocy spędzonej w pracy. A po kontroli same dobre wiadomości. Wszystko zgodnie z projektem. A naszym sąsiadom... naślemy kontrolę straży miejskiej, bo coś nam się wydaje, że dawno (nigdy?) nie opróżniali szamba i razem z 2-gimi sąsiadami wystąpimy o ponowne wyznaczenie granic działki. Tam też się dzieją różne nie-uprzejmości sąsiedzkie inicjowane przez tych specyficznych sąsiadów.
Chciałoby się powiedzieć kultowe „V jak Vandeta”, ale jest W jak Więźba i też jest cool :)
P.s. Kto nie oglądał jeszcze filmu „V jak Vandeta”, to polecam tę adaptację komiksu, którego akcja dzieje się w Londynie. „Pamiętaj, pamiętaj, dzień piąty listopada, spisek prochowy i zdradę. Nie widzę powodów, by proch i zdrada zostały kiedykolwiek zapomniane.” Udanego sensu filmowego!
A u nas postępy prezentują się następująco:
Trochę długo nie dawaliśmy znać, co się u nas dzieje, dlatego że… imprezowaliśmy! Od ostatniego postu obskoczyliśmy 2 wesela moich najlepszych koleżanek – znamy się od zerówki (!), urlop na RODOS (dla niewtajemniczonych: Rodzinne Ogródki Działkowe Ogrodzone Siatką :) ) oraz świętowaliśmy naszą 5-tą rocznicę ślubu <3 Odwiedzili nas również na 1 dzień znajomi z 3-ką przefajnych dzieciaczków, po których to odwiedzinach (z krótkim zwiedzaniem miasta) odpoczywaliśmy cały następny dzień. Oni niestety nie mogli pozwolić sobie na taki luksus. Pozdrawiamy! :)
Na tarasie kawiarni Cafe Szał z widokiem z góry na krakowski rynek:
„A&M: Jedziemy na 1 dzień, pakujemy się jakbyśmy jechali na 3 dni, a wracamy zmęczeni jakbyśmy byli tydzień.” I to wszystko z uśmiechem na ustach <3
A domek w tym czasie budował się sam, no chyba że… się nie budował, bo brakło drewna na szalunek stropu :( A tartak, jak to tartak, miał „milion” pilniejszych zleceń (czytaj: droższych – typu więźba) i mieliśmy półtora tygodnia przestoju. W tym czasie nasi budowlańcy postawili kominy i… załapali się na dodatkową robotę.
Ale już sytuacja opanowana na budowie i u nas też trochę spokojniej. Strop i wieniec oszalowane, zazbrojone (taką ilością stali, że śmiejemy się, że ten dom to dla nas, naszych dzieci, wnuków i ich dzieci), skontrolowane przez kierownika budowy, zalane betonem. Tylko biedny inwestor krąży teraz między pracą (na nocną zmianę), mieszkaniem (czytaj: łóżkiem), a budową i podlewa, żeby strop nie popękał. A budowlańcy wrócą za tydzień i będą walczyć z więźbą.
I przywieźli nam też już drewno na więźbę.
A' propos drewna. Taki mamy klimat, cóż poradzić:
„B: Dzwonił Niedźwiedź.
Ja: Jaki niedźwiedź?!
B: Ten od drewna na dach. Ehhh, ale Ty Skarbek nic nie ogarniasz z tą budową.
Ja: Yyy? [Dzwonią do niego jakieś niedźwiedzie(?) i jeszcze jest zdziwiony, że żona nie ogarnia. Pytam się więc w myślach: Serio?]”
****
Aaaa! I znów nakupiliśmy lamp w mega promocjach. Tym razem nad stół w jadalni i nad mini-wyspę w kuchni. Mam tylko nadzieję, że nie odwidzi mi się wizja aranżacji kuchnia-jadalnia-salon do przyszłego lata, bo to różnie z nami kobietami bywa ;) I jeszcze lampy do spiżarki, pralni, garderoby i kotłowni (a żeby było śmieszniej B. tę lampę wypatrzył jako 1-wszą i to od niej zaczęły się te szalone zakupy).
Pytanie egzystencjonalne w OBI:
„Ja: Wszyscy jak zamieszkają w nowym domu to jeszcze przynajmniej przez 2 lata żyją z żarówkami wszędzie. A my? Jeszcze nie mamy domu a już mamy lampy. Co jest z nami nie tak?”
Żyrandol AGNIS z drewnem. Mamy 2 białe i 1 czarny zestaw. Chciałam dodać zdęcie, ale nie mogę. Spróbuję w wolnej chwili znów. Dla ciekawych: http://www.lampy-luminex.pl/8929,agnis-black-zwis
Pozdrawiam, M.